S&P 500 jest zdecydowanie jednym z najpopularniejszych terminów związanych z finansami – praktycznie każdy, kto inwestuje w akcje, usłyszał o tym indeksie przynajmniej raz. Zazwyczaj traktujemy go jako podstawowy benchmark rynkowy, służący do oceny wyników portfela, kondycji gospodarki i aktualnych trendów rynkowych. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jednak, skąd pochodzi skrót „S&P”? Dlaczego w indeksie tym znajduje się 500 akcji? Jak obliczany jest wynik?
Spis treści
Wolisz formę audio zamiast artykułu? Posłuchaj naszego podcastu
Dlaczego SP 500 nazywa się S&P 500?

Jak możesz się spodziewać, SP 500 jest skrótem – oryginalną nazwą tego indeksu jest Standard & Poor’s 500, i wywodzi się ona z nazwa Standard&Poors rating agency, powstałej w 1941 roku. Co może być jednak zaskakujące, historia tego benchmarku jest znacznie dłuższa i zaczęła się ona już w 1923 roku. Już 6 lat przed Wielkim Kryzysem, agencja Standard Statistics Company badała zachowanie koszyka 223 amerykańskich spółek, choć z początku ich wartość szacowana była w okresach tygodniowych.
Historia największego indeksu na amerykańskiej giełdzie jest niezwykle ciekawa. Po trzech latach od rozpoczęcia jego notowań, czyli w 1926, wyodrębniono 90 spółek przemysłowych, dla których zaczęto prowadzić dzienne notowania. W wyniku wspomnianej już fuzji, Standard&Poor zaczęło publikować bardziej rozbudowane raporty rynkowe – Poor’s Publishing, któremu zawdzięczamy „P” w nazwie indeksu, wniosło do spółki zasoby informacyjne.
Co zabawne, dopiero w 4 marca 1957 roku portfolio osiągnęło 500 spółek. Z tego też względu, to właśnie ten dzień uważa się za oficjalną datę powstania indeksu. Naszym zdaniem jest to nieco kuriozalne, bowiem przez większą część czasu, S&P500 i tak nie składa się z równo 500 akcji (obecnie jest to 504).
Niektóre źródła przytaczają istnienie innych indeksów, na przykład S&P 90, jednak nie są to oficjalne nazwy. Warto jednak wiedzieć, że Stand&Poor’s wydaje także S&P 1500 oraz S&P Global 1200. Indeks 500 największych spółek z USA oczywiście wchodzi w ich skład.
Jakie kryteria trzeba spełnić, aby znaleźć się w S&P 500?

S&P Global prowadzi komitet indeksowy S&P Dow Jones Indicies, przez co jego skład jest ustalany w pewnym sensie ręcznie, a nie automatycznie. Oczywiście wprowadzonych zostało wiele kryteriów selekcji, jednak teza o „samoczyszczeniu” się indeksu nie jest w pełni prawdziwa. S&P 500 wymaga, aby w chwili przyjęcia do indeksu, spółka spełniała szereg kryteriów:
Kapitalizacja co najmniej 12.7 miliarda dolarów
Oficjalne wymogi komitetu wskazują, że do spółka musi osiągnąć wycenę minimum 12.7 mld USD aby móc zostać dodaną do indeksu. Co jednak istotne, wiele podmiotów z S&P 500 jest wartych mniej. Market cap poniżej 12.7 mld w chwili pisania tego artykułu mają aż 52 spółki.
Historycznie, próg kwotowy był oczywiście wielokrotnie podnoszony.
Liczba akcji free-float powyżej 50%

Aby wzmocnić transparentność spółek i zwiększyć zdolność rynku do skutecznego wyceniania biznesu, twórcy indeksu zdecydowali się wprowadzić wymóg uzyskania minimum 50% akcji w wolnym obrocie. Dzięki uwolnieniu dużej części kapitału akcyjnego, spółki nie mogę stanowić wyłącznej wartości pojedynczej osoby, na przykład założyciela.
Co interesujące, kryterium free-float ulegało bardzo mocnym zmianom na przestrzeni lat. Jeszcze 25 lat temu, S&P 500 nie brało poprawki na fakt, że założyciele wielu spółek posiadali ogromne pakiety akcji. Było to widoczne zwłaszcza w przypadku startupów technologicznych.
Ze względu na wymóg 50% free float, do S&P 500 nie należy między innymi MicroStrategy, które w indeksie zajęłoby pozycję pomiędzy 100 a 100, wyprzedzając marki takie jak Starbucks, Nike, Duke Energy czy Northrop Grumman.
Spółka jest rentowna, a sumaryczny wynik z ostatnich 4 kwartałów jest dodatni

Już od samego początku, komitet indeksowy dążył do tego, aby w S&P 500 znajdowały się wyłącznie te spółki, które przynoszą dochody. Wynikało to między innymi z bardziej konserwatywnego podejścia do konceptu wartości biznesu (value). Chodziło przede wszystkim o to, aby wyeliminować możliwość spekulacji na niewiele wartych, bezsensownych przedsięwzięciach bez solidnych fundamentów.
Przez wiele lat, spisywanie kryteriów w zakresie zysku nie było potrzebne, bowiem giełdę dominowały wielkie koncerny przemysłowe o stabilnych dochodach. Dopiero w latach 90, za sprawą wielu IPO firm technologicznych, komitet zauważył konieczność wprowadzenia bardziej szczegółowych ram. Wprowadzono zatem dwa wymogi:
- Spółka musi mieć dodatni wynik w ostatnich 4 kwartałach łącznie;
- Spółka musi mieć dodatni wynik w ostatnim kwartale z osobna.
Bańka dot-com sprawiła, że kryteria poddano ponownemu zaostrzeniu. Zrezygnowano z jakichkolwiek odstępstw i wskazano, że spółka musi osiągać zysk w rzeczywistości, a nie tylko w ujęciu księgowym, co było możliwe na przykład poprzez przeszacowanie wartości aktywów (GAAP net income, nie adjusted income).
Najsłynniejszą spółką, która nie mogła wejść do indeksu ze względu na brak dochodów jest Tesla. Choć przychód firmy rósł praktycznie z kwartału na kwartał, przez wiele lat była ona nierentowna.
Spółka jest notowana na NYSE lub NASDAQ i ma siedzibę w USA

Choć S&P 500 kojarzymy z indeksem największych spółek amerykańskich, i tutaj pojawiały się wyjątki. W latach 50., 60. i 70., nie występowały jeszcze wymogi odnośnie posiadania siedziby w USA, choć nie było to też zbytnio potrzebne – gospodarka była znacznie mniej zglobalizowana. Z tego względu, w indeksie mogły pojawiać się na przykład kanadyjskie podmioty, które swoją działalność koncentrowały na USA.
W latach 80., wraz z pojawieniem się NASDAQ, do indeksu zaczęto przyjmować spółki spoza NYSE. Choć na tym etapie wprowadzono już wymóg posiadania siedziby w Stanach, komitet indeksowy interpretował ten zapis stosunkowo luźno – w konsekwencji, włączano spółki będące częściami międzynarodowych holdingów, nawet jeśli ich pochodzenie nie było w pełni amerykańskie.
Sytuacja zaczęła zmieniać się po skandalu Enron – wówczas, S&P Dow Jones Indicies zaczęło precyzować to, czym w zasadzie jest „U.S. company”. Wprowadzono wymóg rejestracji na terenie Stanów Zjednocznych, pojawiło się także kryterium primay listing (giełda głównego notowania) na NYSE, NASDAQ lub Cboe BZX. Takie zabiegi miały poskutkować lepszą ochroną akcjonariuszy, bowiem spółki musiały w ten sposób wejść pod jurysdykcję SEC oraz spełniać standardy U.S. GAAP
Kolejny problem pojawił się w drugiej dekadzie XXI wieku, kiedy to w Stanach zaczęto notować zagraniczne spółki w formie ADR (American Depositary Receipt). Podmioty te, takie jak Alibaba i Toyota to duzi gracze, których obecność w indeksie zniekształciłaby wyraźnie obraz gospodarki, jaki ma kreślić SP 500. Z tego powodu przyjęto, że spółki notowane w USA w formie certyfikatów ADR nie będą znajdowały się w tym szacownym gronie. W zamian, obecne są one w S&P Global 1200 lub S&P International 700.
Kryterium siedziby sprawia, że do S&P 500 nie należą na przykład Enbridge i Alibaba. Z drugiej strony, Broadcom (AVGO) przeniosło siedzibę do Stanów właśnie po to, aby pozostać w indeksie. Obecne kryteria sprawiają, że do indeksu nie można by już było przyjąć Nortel, Barrick Gold Corporation czy Seagram Company Ltd.
Z drugiej strony, zaostrzanie zasad spowodowało usunięcie wielu podmiotów, które uciekły do rajów podatkowych. Przykładami mogą być Tyco International, Accenture i Broadcom (czasowo).
Podmiot nie jest trustem, ADR, ETF ani funduszem inwestycyjnym

To kryterium pozostawało stałe od samego początku istnienia S&P 500, choć warto wiedzieć, że i tak w pewnym stopniu dotknęła je ewolucja. Od pierwszych miesięcy funkcjonowania, komitetowi zależało na tym, aby indeks obejmował spółki publiczne typu operating company, a więc firmy prowadzące faktyczną działalność gospodarczą, a nie wehikuły inwestycyjne. To kryterium wykluczyło między innymi trusty, spółki holdingowe, z początku także REITy.
Jako, że w latach 50 nie istniały jeszcze ETFy i ADRy, kryteria nie mogły ich wykluczać. Gdy te instrumenty pojawiły się jednak w obrocie, ich eliminacja nie budziła większych wątpliwości. Chodziło oczywiście o fakt, że wartość instrumentów takich jak jednostki w funduszach czy ETFów, zależy od zachowania rynku, a nie od ich działalności operacyjnej. To zaburzałoby charakter indeksu jako narzędzia do mierzenia kondycji realnej gospodarki.
Co może zaciekawić, przez wiele lat, w S&P 500 nie znajdowały się także REITy, które to dodano dopiero w latach 90. Nawet teraz, pomimo obecności ponad 20 funduszy tego typu w składzie SP 500 wymaga się, aby miały one charakter operacyjny – nie mogą być to zatem fundusze inwestycyjne w klasycznym tego pojęcia rozumieniu.
Jak to możliwe, że Berkshire Hathaway należy do S&P 500, skoro jest wehikułem inwestycyjnym? Choć nie znamy oficjalnej argumentacji to sądzimy, że może to wynikać ze stosunkowo dużego wpływu tej spółki na podmioty zależne. Warren Buffet przyzwyczaił nas do kupowania strategicznych, a nie jedynie mniejszościowych pakietów akcji.
Oprócz tego, komitet indeksowy wprowadzał i wprowadza także inna kryteria oceny spółek. Poświęcimy im następne wpisy na naszym blogu.
Jak obliczana jest wartość indeksu?
Warto wiedzieć, że jedna z najważniejszych cech S&P 500, a więc jego punktacja, także była przedmiotem wielu zmian.
Total market cap weighting – 1957 – 1976
Przez pierwsze 19 lat swojego istnienia, S&P 500 było indeksem uwzględniającym pełną kapitalizację spółek. Ich waga była liczona na podstawie iloczynu wszystkich wyemitowanych akcji i ich ceny. Wartość indeksu była zaś obliczana jako średnia ważona z tych wyników.

gdzie:
- Pi – cena akcji spółki i,
- Qi – liczba akcji w obrocie,
- „Divisor” – współczynnik skalujący, który utrzymuje ciągłość po zmianach w składzie indeksu.
Tak skonstruowany algorytm faworyzował spółki o dużej liczbie akcji, nawet jeśli ich kurs był dość niski. Oczywiście niewielką liczbę udziałów dało się zrekompensować wysoką ceną, jednak powiedzmy to wprost – taki wzór nie był najlepszy, zwłaszcza że nie brano pod uwagę, jaką część akcjonariatu stanowią „zwykli” inwestorzy.
Total market cap weighting with divisor adjustments – 1976 – 2004
Z czasem, gdy zaczęło dochodzić do coraz to większej ilości emisji, przejęć, splitów i wykupów akcji, pojawiła się konieczność wzięcia poprawki na liczbę akcji w obiegu. W tym celu, zaczęto precyzyjniej aktualizować Qi oraz ograniczono się wyłącznie do akcji publicznie notowanych
Free-float weighting – 2004 – do teraz
Ze względu na obecność wielu spółek technologicznych, które cechuje ogromna koncentracja akcji w rękach założycieli, Standard&Poor’s zdecydowało się na zmianę sposobu ważenia indeksu. Od tej pory, zaczęła się liczyć wyłącznie kapitalizacja free-float.

Czym dokładnie jest divisor?
Index divisor to niepublikowana, ciągle korygowana liczba, której zadaniem jest zapewnienie ciągłości notowań. Gdyby nie divisor, emisja akcji lub zamiana spółek w indeksie wywoływałaby „dziurę” na wykresie. W długim terminie, notowania S&P 500 mogą się bardzo różnić, jednak ważne jest to, że na przestrzeni kilku dni, zmiany to zwykle zaledwie kilka punktów.
Jakie spółki mają największy wpływ na wartość indeksu?
Wynik S&P 500 jest w praktyce uzależniony nie od spółek o największej kapitalizacji, a od tych, których udziały są w największym stopniu rozdrobnione – w tym ujęciu, Tesla jest zatem silnie niedowartościowana, zaś Apple przewartościowane. Co do zasady, nie liczy się jednak jednostkowa cena akcji, ich ilość ani przedmiot działalności spółki.
Najważniejsze dni w historii S&P 500
Warto przyjrzeć się wybranym datom w historii indeksu:
1959 – użycie komputera do wyliczania indeksu

W 1959 roku, Standard & Poor’s zdecydowało się na wykorzystanie komputera IBM 704 do automatycznego przeliczania indeksu. Na marginesie dodajmy, że urządzenie było w stanie wykonywać 12 000 operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę. Iphone 16 Pro może poszczycić się 215 milionów razy większą mocą obliczeniową.
1976 – pierwszy fundusz indeksowy na S&P 500
W 1976 roku, Vanguard stworzył pierwszy fundusz indeksowy, który śledził S&P 500 – był to Vanguard 500 Index Fund (VFINX). Co interesujące, jest on notowany do dziś – w dniu pisania tego artykułu, jest on warty około 600 dolarów za jednostkę, podczas gdy w październiku 1985 było to zaledwie $22.
1987 – czarny poniedziałek
W tzw. czarny poniedziałek, czyli 19 października 1987 roku, S&P 500 odnotowało najwyższy, niepobity do tej pory spadek – wyniósł on aż 20.47%. Warto nadmienić, że na odrobienie strat, indeks potrzebował mniej niż 2 lata.
2000-2001 – pęknięcie bańki dot com

W latach 2000-2001 inwestorzy zaczęli weryfikować oczekiwania względem spółek internetowych. Wiele podmiotów z branży IT straciło na wycenie po kilkadziesiąt procent, a często także bankrutowało. Najbardziej spektakularną przecenę zaliczyły jednak akcje Microstrategy, które potaniały z $313 do około $0.5.
2007-2009 – kryzys finansowy
Kolejne trzęsienie ziemii nawiedziło S&P 500 po 6 latach od bańki internetowej. Rok 2009 przyniósł szokujące spadki sięgające nawet 56.8% od ATH. Na odrobienie strat, indeks potrzebował tym razem aż 49 miesięcy, jednak warto pamiętać, że dekadę później, a więc w lutym 2019 roku, był on już niemal cztery razy droższy (2370 punktów).
2020 – debiut Tesli, wybuch pandemii COVID-19

2020 rok przyniósł wiele zawirować na amerykańską giełdę. Widzieliśmy spadek notowań indeksu o niemal 34%, jak i największy debiut w składzie indeksu w postaci Tesli.
Jak na przestrzeni lat zmieniał się skład S&P 500?
S&P 500 jest uznawane za miernik sytuacji gospodarczej na świecie, ponieważ bardzo często udaje mu się świetnie odwzorowywać globalne trendy oraz ery gospodarcze.
Na samym początku, a więc w latach 50., S&P składało się przede wszystkim ze spółek przemysłowych (tzw. old economy). Już wtedy, do tego prestiżowego grona należały podmioty takie jak 3M, Boeing, Caterprillar, Chevron, Edison International, General Dynamics, Ford Motor Company czy ExxonMobil. Choć podmioty takie jak Motorola, Lockheed Martin czy IBM inwestowały ogromne sumy w innowacje, przeważającą część indeksu stanowili giganci przemysłowi. Często były to firmy o skostniałym i niezbyt rozwojowym profilu działalności.
Już w latach 70, indeks zaczął przyjmować kolejne firmy technologiczne – w grudniu 1974 pojawiło się HP, dwa lata później Intel. W 1982 roku, S&P 500 miało powiększyło się o Apple. Za początek szturmu spółek technologicznych możemy jednak przyjąć lata 90, kiedy to Microsoft, Intel i Cisco na dobre zagościły w top 10 indeksu. Gdy w 2004 zmieniono metodologię obliczania wag spółek, starzy giganci jeszcze bardziej stracili na znaczeniu.
Obecnie, a więc w latach 20. XXI wieku, żyjemy w czasach dominacji technologii – S&P 500 opiera się na spółkach produkujących oprogramowanie i półprzewodniki. Rośnie także udział podmiotów zajmujących się rozwojem AI, które w pewnym sensie stanowi kolejny etap rewolucji technologicznej. Choć nie każdy zgodzi się z tym stwierdzeniem, to naszym zdaniem, historycznie przechodzimy od dominacji spółek paliwowych a później technologicznych, właśnie na rzecz sztucznej inteligencji. Czy po drodze przejdziemy przez pęknięcie bańki na cenach akcji, tak jak miało to miejsce w latach 2000-2002? Jest to niestety prawdopodobne. O tym dowiemy się jednak dopiero za kilka lat – my już nie możemy się doczekać.